Nasza historia zaczyna się w momencie, gdy od mamy mojego męża dostaliśmy dynię wyhodowaną we własnym ogródku. Kilka dni później, nie wiedząc, że już prawdopodobnie rozwija się w nas wirus, postanowiliśmy ugotować zupę z pieczonej dyni i mleczkiem kokosowym. Proces przygotowania załączam w zdjęciu. Tego dnia wieczorem przygotowaliśmy zupę, natomiast następnego zjedliśmy ją na obiad, i muszę przyznać, że była przepyszna 😊
W tym momencie historia niestety przestaje być przyjemna, ponieważ był to ostatni posiłek, który miał dla nas smak. Co jest najdziwniejsze, to utrata smaku nastąpiła tak naprawdę z godziny na godzinę. Wieczorem oboje z mężem stwierdziliśmy, że smak i zapach zanikł całkowicie. Wtedy pojawiły się myśli, że to może być covid (co potwierdził wykonany później test).
Następnego dnia obudziliśmy się bez sił i apetytu. Tak też zostało przez następny tydzień. Każdy posiłek jedliśmy „bo trzeba”. Naszą pyszną zupę jedliśmy tak długo, że ostatnia miseczka była prawdopodobnie zepsuta, ale zorientowaliśmy się dopiero po wieczornych problemach żołądkowych. Taki minus braku smaku – można zjeść nieświadomie coś, co na co dzień trafiłoby prosto do śmietnika.
Po tygodniu mój mąż zaczął odzyskiwać podstawowe smaki. Wyczuwał, że coś jest np. słodkie lub słone, ale bez żadnej głębi smaku. U mnie pojawienie się jakiegokolwiek smaku trwało trzy tygodnie.
W tym momencie, po prawie trzech miesiącach, mój mąż odzyskał zmysły. Mój smak wraca do punktu wyjściowego, ale bardzo powoli. Natomiast z węchem jest dużo gorzej, wyczuwam bardzo mocne zapachy, ale tylko podstawione pod sam nos.
Próbuję „rehabilitacji” węchu różnymi sposobami np. inhalacje z olejkami eterycznymi, wąchanie mocnych zapachów np. goździki, kawa.
Miejmy nadzieję, że w następnym „sezonie dyniowym” nacieszę się znowu pełnym smakiem
i zapachem zupy dyniowej 😊
Dodaj komentarz