Historia z chorobą pod tytułem „Covid” rozpoczęła się oczywiście tak jak u wszystkich, jakąś tam dolegliwością, temperaturą. Po decyzji badania, że jednak to jest covid to wiadomo, że to było bardzo trudne. Temperatura była bardzo wysoka: 39 i kilka stopni i straszny ból głowy. Ból głowy taki, że bolały i zęby, wszystko, wszystko bolało, co tylko dało się odczuć w organizmie. I przede wszystkim brak siły. Z trudem przemieszczanie do łazienki, z trudem… Naprawdę, kompletna bezsilność, a poza tym ogromne ilości, jak gdyby, takiej wody, takiego potu. Po 3-4 razy trzeba było w nocy się przebierać. I straszne osłabienie. To tak, jakby ktoś wyciskał z całego organizmu pot.
Podczas tego pobytu w domu dużo schudłam, około chyba 5 kilogramów. Więc mieszkałam sama, tylko rodzina mi dowoziła jedzenie i pierwsze 3 dni izolacji były naprawdę takim koszmarem. Sytuacja była dramatyczna. Natomiast później, jak już gorączka zminimalizowała się to rzeczywiście mogłam się zająć chociaż swoimi przyjemnościami, czyli czytaniem książek.
No to przede wszystkim to osłabienie. Mięśnie. Ja mam na górę pewnie z 10 albo 12 schodków a wchodząc i schodząc w trakcie choroby ja po 3 schodkach siadałam i odpoczywałam. I następne 3, i następne. Tak że na dół nie schodziłam później, bo mi było po prostu ciężko zejść.
Natomiast w jakimś momencie utraciłam najpierw smak. Nie miałam smaku. I za chwilę straciłam też węch. Jestem technologiem żywienia. Audytuję restauracje także pod względem menu, pod względem smaku. Ustalam też menu. Nigdy nie doświadczyłam takiej sytuacji, ponieważ dla mnie smak i węch to są, można powiedzieć, narzędzia pracy, bo oceniam potrawy organoleptycznie. Każdą potrawę, która jest gotowa odtwarzam, jak gdyby, do tyłu. Z czego jest zrobiona, jakie są utajone tam składniki, jakie utajone przyprawy i co w zasadzie sprawia, że ona jest inna – ta sama potrawa, ale jest inna w smaku. Ta praca dla mnie jest bardzo ważna, bo łączy się z moją pasją kulinarną i z moim też wykształceniem pierwotnym. Więc dla mnie to był szok.
W ogóle poczucie braku smaku i zapachu to tak… To tak, jakby na chwilę przestało się żyć. Bo zabrakło czegoś najważniejszego. Bo smak, węch to jest coś, co zapewnia nam pewne instynktowne poczucie bezpieczeństwo. Węch sprawia, że my nie wchodzimy w pewne sytuacje. Natomiast tu jest taka bezbronność. Smak, wiadomo, w potrawach tym smakiem się kierujemy, jedzenie dla nas jest bardzo ważne, to jest coś, co daje nam życie.
Mieszkałam w drugiej części domu. Byłam na górze a na dół po prostu nie schodziłam. I został śmietnik nie wyniesiony i po prostu zalęgły się tam robaki! I ja w ogóle nie czułam tego zapachu aż chyba po 10 dniach weszła tam moja córka i… No straszne to było. Więc pomimo tego, że żyłam w pewnej nieświadomości, co się dzieje wokół mnie to po tej informacji, co się stało, ja byłam jeszcze bardziej przerażona, że gdybym straciła ten węch na przykład już docelowo? Bo tak jest, bo to jest zderzenie z taką rzeczywistością, że nie ma węchu. A jeżeli to nie wróci? Co będzie? W ogóle to jest taka panika.
Ja jestem osobą myślącą bardzo racjonalnie i staram się myśleć pozytywnie, ale naprawdę miałam kilka chwil takiego… Absolutnie takiego negatywu. Że to jest jakieś takie specjalne działanie, żeby zabrać nam to, co mamy najwspanialszego, czyli ten zapach i smak. I takie symptomy, które sprawiały przede wszystkim zagrożenie. Trudno było w jakichś tam momentach odejść od myślenia, że ktoś to sprawił, żeby nam to zabrać i że to jest, jak gdyby, taka walka z niewidocznym narzędziem.
Pierwszym takim daniem, które jadłam, kiedy się zorientowałam, że straciłam smak i zapach była jajecznica i to było… No takie dramatyczne! Nie mogłam! Jadłam, przerywałam to jedzenie, ale wiedziałam gdzieś wewnętrznie, że muszę jeść, bo i tak jestem osłabiona.
Wciąż przy zjadaniu jajecznicy, którą teraz robię, gdy już mam smak i węch to przypominam sobie zawsze tamtą jajecznicę. Miała taką konsystencję… Tak jakbym jadła ser, jakbym jadła jakąś taką… Nie wiem, coś sztucznego bardzo. Bez smaku, bez zapachu, o konsystencji takiego czegoś sztucznego. No jest to niesamowite.
Oczywiście po 14 dniach nadal nie miałam smaku i zapachu. Potrawy były oczywiście niesmaczne.
To takie jedzenie na siłę czegoś, co nie ma smaku i zapachu to jest… No nie wiem, kojarzyłam sobie z takim momentem, kiedy nie mamy nic, jest wojna i po prostu zjadamy to, co jest dookoła nas. Niezależnie, co to jest, aby przeżyć. Dlatego pojawia się taki smutek z powodu tego, że za oknem świat funkcjonuje normalnie, tak? Widzę drzewa, ptaki, wszystko to funkcjonuje, natomiast ja jestem zamknięta. I w zasadzie mogę wyjść, tylko odpowiedzialność nie pozwala mi tak zrobić. I to było smutne. Ja mam bardzo wypełniony czas. Wypełniony książkami, filmami, zainteresowaniami. W pewnym momencie zaczęłam nadrabiać sobie pewne zaległości książkowe, natomiast gdzieś z tyłu głowy była utrata tego smaku i zapachu – wisiał taki lęk, że on nie wróci.
Myślę, że nie miałam ich tak z 15 dni. Po 15 dniach poczułam… Oczywiście codziennie wąchałam ocet, bo znajomi mówili, żeby wąchać ocet albo aceton i wtedy zobaczysz, czy masz ten zapach czy nie. Natomiast po 3 dniach wąchania tego acetonu ja poczułam, że mi się zakręciło w głowie, tak że później tylko ten ocet.
I rzeczywiście w pewnym momencie poczułam zapach domu. Ja pierwszy raz poczułam zapach mojego domu! I to była taka radość, wielka radość, że po prostu czuję swój dom i czuję swój zapach i ten węch powraca mi, ale to było na chwilę.
Mój dom pachnie drewnem. Pachnie drewnem z takim… jak by to powiedzieć? Z takim… lekkim powiewem świeżości, bo okno było otwarte. Lekki posmak żywicy, gdzieś tam zioła wiszą, gdzieś tam różne rzeczy takie są, więc ten dom ma zapach takiego ciepła. No, taki mój dom. I ja bardzo się ucieszyłam, że to poczułam. No, zaraz mi znowu znikł ten zapach, ale to już był taki pierwszy symptom, że węch może wrócić i to była wielka radość. I myślę, że dzięki temu, że na chwilę wrócił to ta radość pozwoliła wytrwać jeszcze ten czas.
Natomiast smak wrócił później. Przy kolejnej jakiejś tam potrawie, już nie pamiętam, co to było. Ale chyba gołąbki? Więc przy kolejnej potrawie poczułam właśnie smak mięsa. Ale to mięso nie smakowało jak mięso. Smakowało nieco inaczej. Bardziej, jakby… No właśnie, co w tym mięsie poczułam? Po pierwsze poczułam jakiś taki smak lekarstw. Tak by wyglądało, że pierwsze, co poczułam to to, co jest w tym mięsie niedobre. To, co jest niedobre, to poza mięsem, czyli to, czego zazwyczaj nie czujemy. Moje kubki smakowe wychwyciły to, co ja wykrywam w różnych potrawach.
Kucharze czasami trzymają w kieszonce takie specjalne przyprawy, kiedy właściciele restauracji zabraniają używać na przykład Maggi, Kucharka czy tam innych takich pseudododatków smakowych. Ktoś mówi, że absolutnie tutaj żadna Vegeta ani nic, a ja zawsze powtarzałam – nie, w tym mięsie jest Vegeta, w tym mięsie jest jakaś sztuczna przyprawa. No i później, przy większym rozpoznaniu, okazywało się, że rzeczywiście, że pani przynosi w kieszonce Maggi i dolewa, bo nie może doprawić. To tak różnie bywa w restauracjach.
I właśnie poczułam jakieś lekarstwa, właśnie to, czego nie powinno być w mięsie. I dopiero później, długo, długo później przestałam do odczuwać. Czyli w okresie powrotu tego smaku kubki smakowe były bardziej wyostrzone na wyczuwanie, bardziej wnikliwe. Może głębiej czułam smaki nawet?
No i oczywiście coraz bardziej, coraz bardziej ten smak wracał. Natomiast przy takim sprawdzeniu zapachu ziół i różnych przypraw, bo to też jest ważne, to te zioła też nie miały takiej intensywności. A ja dobrze czuję zioła.
I myślę, że tak naprawdę, żebym mogła pójść i szczerze odpowiedzieć klientowi, że mogę to zrobić to myślę, że ze 3 miesiące to trwało zanim to wszystko wróciło. Zanim w ogóle w głowie się zmieniło. Bo to też myślę, że utrata tych zmysłów jest też połączona z jakąś obawą i my pozbywamy się też z głowy tych smaków. Że mózg zapomina chyba o tym, o tych smakach i zapachach, i dopiero później, po długim czasie jest w stanie się nauczyć i o tym sobie przypomnieć. Na nowo. Jeszcze raz je rejestruje i dopiero tak po 3 miesiącach rzeczywiście zobaczyłam, że już jest dobrze. Że jest to spójne z tym, co czuję i mogę wykonywać swoją pracę, i mogę robić to dobrze. 3 miesiące. Bardzo długo.
No smutne to jest. Smutne, nie chciałabym tego przeżyć jeszcze raz. Niepokoi mnie to, że jeżeli rzeczywiście ktoś by zachorował 3 razy kolejno na ten covid i żyje dalej, to czy wyłączenie tego smaku i zapachu 3 razy nie będzie oddziaływało w ogóle na mózg? I ten stres… Czy człowiek jest w stanie po prostu wprowadzić gdzieś do siebie taki lęk, przez który zupełnie inaczej mógłby funkcjonować? Mam nadzieję, że nie. Ja jestem silną osobą, więc mam nadzieję, że nie. Natomiast wiele osób po odbytym covidzie po 3 miesiące nie wychodziło z domu później. Firmy cateringowe tam dostarczały różne obiady nawet po 3-4 miesiące, nawet pół roku. Nie wychodzą ludzie z domu, bo się boją.
Poza tymi 15 dniami to ja wychodziłam z domu. 2 razy nie byłam w kościele, to są dwie niedziele. Ja przez całą pandemię normalnie chodziłam do kościoła i przyjmowałam komunię. Zaraziłam się prawdopodobnie od klientów, którzy przychodzili do nas do biura. Bo tak zauważyliśmy. Natomiast ja w komunii uczestniczyłam normalnie przez cały czas, całą pandemię i nie było drugiego zarażenia. Ale jest wiele osób, które po prostu… Jedna pani mi powiedziała, że ona rok i 2 miesiące nie widziała swojego wnuka. Zabronili dzieciom przyjeżdżać z wnukami, bo oni boją się, że ich dzieci zarażą, że przeniosą. I dzieci podjeżdżały i przez okno tylko widzieli się. Dla mnie to jest takie dramatyczne, że tak bardzo łatwo jest człowieka przestraszyć. I to jest dla mnie takie zagadkowe – jak bardzo wiele lęku jest w nas. Lęku. Ale też jak bardzo życie stało się ważne. I jak to życie… Jak każdy chciałby żyć. Bo pozbawić się rok i 2 miesiące przytulenia i widywania się z wnukiem czy z dziećmi – to jest dla mnie przerażające. Myślę, że ja bym tego… Ja mogę to powiedzieć o sobie – ja bym tak nie zrobiła. Ale jest wiele osób, które tak bardzo są zdeterminowane, żeby chronić swoje życie.
Poza tym obserwuję też, że jest dużo agresji do ludzi, którzy są bez maseczki czy w jakichś takich sytuacjach. Natomiast no pani doktor, która przyjmuje przez telefon, za pomocą telefonu, powiedziała mi jedna pani, że przyjęła ją rozmawiając, udzielając porad telefonicznych, a później spotkała ją w second handzie normalnie bez maseczki, normalnie funkcjonującą, będącą w dużej grupie ludzi w takim miejscu, gdzie jest bardzo dużo ludzi. Gdzie jest logika? I to właśnie mi się kłóci, że jak to jest? Jeżeli służba medyczna tak się zachowuje, czyli przez telefon porady udziela, a potem normalnie funkcjonuje, normalnie chodzi, to dlaczego taki system jest? We mnie jest dużo znaków zapytania. Jest to dla mnie nielogiczne. Czekam na zrozumienie tego, bo jest to dla mnie niezrozumiałe, nielogiczne i gdzieś tam mam wewnętrznie smutek z tego powodu, że tak jest.
Dodaj komentarz