Paweł

Największą styczność z pacjentami covidowymi to mam tak naprawdę od września 2020, od kiedy Podstawowa Opieka Zdrowotna została ustawowo włączona w walkę z covidem. Od tego czasu mogę zlecać testy i tych pacjentów badamy. I też byłem tego ciekawy i też tego nie rozumiałem, kiedy pacjenci do mnie przychodzili i mówili, że oni nic nie czują. Myślałem ­– ale jak można nic nie czuć? Rozumiałem, że może być smak przytępiony, ale żeby w ogóle? Też było to dla mnie zastanawiające i… nie do ogarnięcia, nie do przyjęcia, że tak może w ogóle się dziać. Możesz komuś mniej więcej wytłumaczyć, jak czuje się człowiek, gdy ma pełny pęcherz, ale nie może pójść do toalety. To jest uczucie znane wszystkim prawdopodobnie, i jeżeli ktoś by zapytał, jak to było to bardzo łatwo można opisać to doświadczenie – możesz się odwołać do doświadczenia podobnego. Tutaj – niby możesz próbować opisać to jak masz katar, kiedy masz zatkany nos. Ale to, jak masz całkowicie wyłączony zmysł – to jest naprawdę bardzo ciężko opisać. Nawet porównując z innymi zmysłami – z utratą zmysłu wzroku, no to mniej więcej możemy pewnie trochę podobnie się poczuć przysłaniając oczy i już mniej więcej wiemy, że nie jesteśmy w stanie się poruszać po własnym domu. To jakoś można spróbować doświadczyć. Ale z tą utratą węchu i smaku, żeby opisać jak całkowicie są one wyłączone, to nie jesteśmy w stanie tego opowiedzieć drugiej osobie. Gdybyśmy utracili zmysł dotyku, też nie wiadomo jak byśmy się czuli – bo nie czujesz faktury, nie czujesz, czy coś jest miękkie, ostre, gorące, zimne.
 Wiesz, jak możesz spróbować poczuć jak to jest z utratą smaku? Weź łyżeczkę cynamonu, zatkaj nos i ją zjedz. Wiesz, że nic nie poczujesz? Jeżeli zatkasz nos, rozprowadzisz go po jamie ustnej i przełkniesz i z zatkanym nosem przepłuczesz jamę ustną wodą, żeby tam nic nie zostało to nie będziesz wiedziała co jadłaś. Dam głowę, że nie umrzesz.
 
Do końca sami naukowcy jeszcze nie są pewni i niedużo udało mi się znaleźć na ten temat, ale jeśli chodzi o porównanie doświadczenia przytępienia zmysłów w typowym, sezonowym zapaleniu zatok i utraty smaku i węchu w covidzie to różnica polega na tym, że podczas zapalenia zatok dochodzi do przekrwienia błony śluzowej w jamie nosowej i jest utrudniony dostęp powietrza do komórek węchowych. To wtedy nie jest tak całkiem wyłączony zmysł tylko on jest upośledzony – w jakimś tam stopniu działa, w niewielkim, ale działa. A tutaj prawdopodobnie koronawirus lepiej się wiąże z receptorami komórek nabłonka węchowego – on po prostu przez te komórki najlepiej wnika do organizmu. I jak je uszkadza to wtedy mamy odcięty ten zmysł. To jest taka prawdopodobna teoria. Jeszcze nie wiadomo, czy to na pewno jest tak, ale naukowcy dążą w tym kierunku.
 
A w moim przypadku to nie było tak, że smak i węch zniknął tak nagle. To się działo stopniowo. Nie tak, że w ogóle przestałem czuć, tylko pewnego dnia gorzej poczułem smak soku pomarańczowego. Coś mi nie pasowało, bo mówię: jakiś taki rozwodniony chyba ten sok albo zepsuty. I zacząłem eksperymentować. Niektóre smaki czułem, niektórych nie. Soku pomarańczowego nie czułem, ale jeszcze limonkę, jej zapach i smak – tak. Ale to postępowało i z godziny na godzinę było coraz gorzej i po jakichś 3-4 godzinach już faktycznie nic nie odczuwałem. Było to zupełnie obojętne czy ja piję wodę ciepłą, czy ja piję herbatę, miętę, czy jest to rosół, krupnik czy jakaś inna zupa. Tak że tutaj to było najpierw stopniowo, a potem już było mi zupełnie obojętne co jem. Czułem tylko strukturę. W sensie, że jesz coś płynnego, coś gęstego, coś rzadkiego, coś miękkiego. Tak że odczucie tak naprawdę, przynajmniej dla mnie, było straszne. Bo jednak ten smak jest ważny w odżywianiu. Jedyne, co dobrego z tego wyszło to jest strata masy ciała – niewielka… Jakieś 2-3 kilo.
 
Trwało to dość długo. To się zaczęło na początku roku. 1 stycznia zacząłem tracić węch i smak i jak tak uznajemy po około 10 dniach od pozytywnego testu, że jeżeli człowiek nie ma innych objawów to jest ozdrowieńcem, to kiedy 10 stycznia skończyłem całą izolację to to jeszcze trwało. Pełny powrót tego węchu i smaku to mniej więcej około 6-8 tygodni od ozdrowienia. Choć nie wiem, czy ozdrowieńcem nie powinienem się nazwać jak już odzyskałem zmysły. To byłoby logiczne. Bo już nie zakażałem, mogłem powrócić do pracy i do ludzi, no ale dopiero około 6-8 tygodni po pierwszych objawach odzyskałem wszystkie zmysły.
 
Więc jedzenie – naprawdę nie-waż-ne! co spożywasz. Tak, jak mówię, coś płynnego, gęstego i tylko tyle czujesz. Więc trochę bez sensu było nawet gotować w trakcie. W sumie to nawet nie wiem co powiedzieć, bo to żadna różnica była co się jadło: czy nasypałem garść soli do rosołu, czy go w ogóle nie soliłem. To była żadna różnica. To była taka fajna, tłusta woda. Najwięcej wypiłem chyba kefiru w swoim życiu – chyba piłem po pół litra dziennie – wiadomo, jest kwaśny, choć tego nie czułem. Podbudowałem sobie chociaż florę jelitową, ale chodziło o zabicie głodu to kefir bardzo fajnie na mnie działa, więc często wolałem wypić kefir, żeby się napchać niż coś tam gotować.
A wiesz, co było najgorsze? Nie czułem smaku alkoholu! Swojego ulubionego Asti! Białe wino musujące, schłodzone, idealne – Martini Asti. Coś jak prosecco, tylko dla mnie jest delikatniejsze. Poznałem je przed covidem i w trakcie choroby bardzo mi tego brakowało. Wypiłem raz kieliszek, żeby zobaczyć jak to będzie i to było straszne.
 
Jeszcze przez około 2 tygodnie po wyzdrowieniu byłem takim… flakiem tak naprawdę, bo wracałem z pracy i nie miałem siły na nic. Ale jak już mi wróciły siły to myślałem, że może jak będę eksperymentował w kuchni to coś mi się odblokuje. Że to będzie taka fizjoterapia zmysłów. Że je będę pobudzał różnymi smakami, więc może powrócą szybciej. Taka rehabilitacja węchowa: inny smak, inny zapach, wypróbować coś innego niż na co dzień się jadło, żeby się pobudzać. A że przy okazji coś tam zawsze lubiłem upiec, wróciły mi siły a długo nic nie robiłem, no to była taka okazja, żeby ćwiczyć, próbować i się starać. To była taka głupia nadzieja.
Nie wiem czego się spodziewałem, nie wiem! Ja tak naiwnie to wszystko robiłem, z taką dziecięcą naiwnością, że może jednak się… że może jednak te drożdże trochę poczuję, a jak nie drożdże, to później robiłem makaroniki i chciałem poczuć ten lekki smak migdałów, solonego karmelu. No tak. Tonący się brzytwy chwyta. Chciałem jakoś to przyspieszyć i myślałem, że może to pomoże, ale jak widać, trzeba było odczekać spokojnie swoje i może dać sobie spokój z wydziwianiem w kuchni.
 
Nie dałem sobie spokoju. Dalej wydziwiałem, dalej piekłem, dalej smażyłem. Lubię to robić. Ogólnie dużo przyjemności daje mi to gotowanie, ale wiadomo, że wisienką na torcie jest zawsze ten efekt końcowy – ten smak, to co zrobiłem i tego mi zawsze brakowało. To mi dawało takie przyjemne zmęczenie, ale bez takiego zadowalającego efektu końcowego. Bez tego triumfu i bez możliwości oceny, że coś jest do wypieprzenia, coś jest do powtórzenia, albo że coś można by spróbować zrobić trochę lepiej. Teraz, jak już czuję to wiem, że coś mi wyszło za słodkie, za mało słodkie, może trochę soli dodać, a wtedy to było po prostu… zrobienie chyba dlatego, żeby się przetrenować.
 
Więc upiekłem pączki. Te pączki to było w ogóle fenomenalne wydarzenie, ponieważ było to roboty na pół dnia! I jak tak stoisz pół dnia w kuchni i jak ugniatasz świeże ciasto drożdżowe to chcesz poczuć ten lekki zapach drożdży, masła, dżemu, którym wypełniłeś tego pączka – a tutaj chuj. Nic. Kurwa, nic.
Pączki w pierwotnym przepisie były z połowy kilograma mąki, więc zgodnie z instrukcją powinno było ich wyjść 32 sztuki. Żeby nie było mi zbyt smutno, że nie mogę ich wszystkich zjeść, zrobiłem z połowy porcji – czyli wyszło mi ich około 16. Cztery zostały w domu, pozostałe zostały rozdane sąsiadom. Pisali później, że pączki były przepyszne. Nie mogłem im odpisać, tego co mi na to przychodziło do głowy, bo… nie wypadało. Żeby spierdalali.
To jakby powiedzieli niewidomemu – zobacz jakie ładne!
 
Z powodu utraty smaku i węchu założyłem nawet specjalny zeszycik! Notowałem przepisy, które chciałem wypróbować po tym, jak już odzyskam smak i węch, bo tak naprawdę to było dla mnie dość irytujące. Że tak powiem – wkurwiające. No bo ile można jeść nic nie czując? Jak można jeść bez smaku? Ja wiem, że są ludzie, którzy nie zwracają uwagi na to co jedzą i czy zjedzą pomidorową czy zjedzą rosół trzeci dzień z rzędu to jest im to obojętne – a dla mnie to nie jest obojętne. Więc w pewnym momencie zacząłem spisywać te przepisy, żeby mi nie przepadły.
Kupuję Kukbuka, mam dużo książek kucharskich, przeglądam przepisy i coś tam sobie zawsze znajdę – a może to bym zrobił, a może tamto bym zrobił… Więc kiedy nie masz węchu i smaku, kiedy się denerwujesz tym, że możesz jeść tak naprawdę codziennie to samo bez żadnych urozmaiceń – bo to jest żadna różnica tak naprawdę – i jeszcze widzisz jakieś zajebiste przepisy! To chyba takie doświadczenie uczy tego, że nie ma co odkładać tych przepisów na później tylko trzeba zaznaczać, spisywać i je robić na bieżąco.
A to był dobry czas na wypróbowanie takich przepisów, które chciałbym zrobić, ale nie wiem, czy bym to spróbował jak już to zrobię. Ale nie zrobiłem nic takiego – bo wpadłem na to dopiero po czasie… No i ciężko kupić ośmiornicę, jak jesteś zamknięty w domu! Tak że nie wprowadziłem w życie tego diabelskiego planu. Trochę szkoda, ale po coś jednak ten smak mamy, żeby próbować tych nowe rzeczy, mimo wszystko.
 
I po tych kilku tygodniach to był jakiś dzień po prostu, że wstałem, zjadłem typowe śniadanie, szybko przed pracą ­– no to owsianka. I siedzę, jem ją i nagle mówię – hm, to ma smak! Tu jest banan, to jest jakaś borówka! Więc potem obiad – najzwyklejszy makaron z sosem z pomidorów z puszki z bazylią i faktycznie mówię – odczuwam smaki. No i wyszło na to, że zero świętowania, bo poczułem, że to jest tak naturalne, że mam smak, że zdążę jeszcze w takim razie wszystkiego spróbować – upiec i posmakować. I stąd chyba teraz jest w moim domu takie wielkie cotygodniowe pieczenie – co weekend piekę ciacha, eklery, makaroniki, cannoli, faworki też się zdarzyły. Tak że to wszystko zaczęło się toczyć swoim powolnym życiem kuchennym.
 
Jednak po tej utracie, kiedy te smaki już wróciły, jest jednak taka ciekawość. Żeby mimo wszystko próbować, żeby nie pozostać tylko przy rosole w niedzielę i najprostszym sosie pomidorowym. To może być tak, że to doświadczenie może być czymś pobudzającym. Paradoksalnie – bo nic nie czułaś i teraz, kiedy już odzyskałaś ten smak i węch to to cię pobudzi do poznawania nowych rzeczy, bo nigdy nie wiadomo co cię spotka. A co jak znowu zachorujesz, stracisz ten węch czy smak, i on już nie wróci? A nie wszystko da się zrobić w domu i trochę czekam na zakończenie tego całego lockdownu, żeby można było gdzieś ruszyć po nowe smaki. Najgorzej tylko byłoby spróbować w restauracji czegoś zupełnie nowego i porzygać się na stół.
Tagi: Brak tagów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są *