Agnieszka

To było dla nas o tyle zdziwienie, że to Jarek jest tą osobą bardziej chorowitą i w sumie przez tych 20 lat jest tak, że on bardzo dużo choruje. Ja jestem tą, która się zawsze najbardziej trzyma, wszystko przechodzi szybko, o ile w ogóle mnie coś złapie. Dlatego byliśmy tacy zdziwieni, że to ja faktycznie się pierwsza rozchorowałam, chociaż trzeba przyznać, że to ja prowadzę dużo bardziej… No mam w ogóle taki kontaktowy tryb życia z ludźmi. Więc też więcej chodzę, wyłażę i w ogóle.
 
Dla mnie takim pierwszym objawem, nim jeszcze poczułam te wszystkie bóle to było to, że ja się totalnie źle czułam sama z sobą, psychicznie. To w ogóle nie był łatwy tydzień, pamiętam dokładnie, że to był 29 października i to był ten tydzień, kiedy ruszyły pierwsze protesty… no w ogóle źle się czułam z różnych względów, ale tego dnia ja się po prostu czułam tak źle, że pojechałam na angielski, który mam ze swoją przyjaciółką Jessiką i spotykamy się z anglistką tak w trójkę i ja się po prostu tam popłakałam. Ja w ogóle nie wiedziałam o co mi chodzi, ale się po prostu tak źle czułam. Oczywiście potem się stresowałam, że zaraziłam dziewczyny, no bo siedziałyśmy przy jednym stole przez 3 godziny. Tego dnia jeszcze pojechaliśmy na Matriksa do kina, bo realizowaliśmy taki projekt w stowarzyszeniu, więc tam w ogóle były kolejne osoby, z którymi się spotkałam. Już w tym kinie poczułam, że się źle czuję, ale już fizycznie, że właśnie drapało mnie gardło, tak jakby mnie zbierało przeziębienie. No i w czwartek już byłam posprzątana zupełnie.
 
Nie pamiętam, kiedy był ten moment, że już też nie miałam tego węchu i smaku, ale faktycznie gdzieś tak po 2-3 dniach od tego jak to się zaczęło. Miałam takie uczucie zjadania papieru. Że ja coś jem, a ja w ogóle lubię jeść, i nie czuję tego, co jem.Miałam takie wrażenie, że jem… wyobrażałam sobie, że to jak, wiesz, trociny od królika. Od królika domowego z klatki, takie trociny stolarskie. No i mi to bardzo przeszkadzało – to jest też objaw nieposiadania smaku czy węchu, co nawet przy zwykłym przeziębieniu mi przeszkadza. Że jem i nie wiem w ogóle o co chodzi. Ale takim dla mnie z kolei, nie wiem… testem? Czymś, co mnie najbardziej zdziwiło, to był moment, kiedy wymyśliłam, że zrobię bigos. Jak już się czułam trochę lepiej i Jarek wszedł w tę fazę bycia bardziej chorym, znajoma mi napisała, że słyszała, że wszystkie kwaśne rzeczy są super na wirusy.
 
No i stwierdziłam, że zrobię bigos. Ten bigos się robił w kuchni, a my siedzieliśmy w pokoju i chyba coś próbowaliśmy oglądać, bo w ogóle cały ten czas też mocno spędzaliśmy na tym, żeby trochę się zmuszać, no jakoś przetrwać ten czas siedzenia w domu przez 19 dni. No i zapomniałam o tym bigosie. Nagle mi się po prostu przypomniało, wchodzę do kuchni i nie czuję nic, znaczy w ogóle w całym pomieszczeniu nie czułam nic. Nie czułam smrodu przypalonej kapusty, ani w ogóle kapusty. Stałam nad tym garnkiem, wdychałam ten opar i nie czułam tego. Ani też oczywiście nie czułam smaku, kiedy go skosztowałam. I to był taki moment, kiedy sobie pomyślałam, że o kurczę, to faktycznie tak jest, że ja nie czuję po prostu nic. Czyli jem trociny na śniadanie i nawet jak przypalę bigos to go nie czuję.
 
Bardzo, bardzo też czekałam na ten moment, kiedy się to zmieni. Jeszcze w trakcie choroby wyszłam z pomysłem zamówienia sushi. Pomyślałam, że to będzie tak na zasadzie, że kupmy już to sushi, bo ja chciałam już coś zjeść, już trochę ten smak czułam, trochę bardziej, ale to jeszcze nie był taki super w pełni, ale tak bardzo chciałam zjeść coś, co bardzo lubię i jest dla mnie smakiem w jakiś sposób oryginalnym. I pomyślałam, że jak zjem to sushi to wreszcie coś poczuję.
To sushi przyjechało i ja je czułam bardziej niż Jarek, bo pamiętam smak tego, ale to też nie było tak, żebym to jadła z takim pełnym, że ja dokładnie wiem, że to jest to.
 
U nas to trwało z 10 dni, do 2 tygodni, po tym czasie i smak i węch nam wróciły, ale te wszystkie inne objawy, na przykład płucne, Jarka problemy z oddychaniem, mój ból w klatce piersiowej, który przełożył się na rzucenie palenia – to jest to, co mi dobrego po covidzie zostało, to też nam się utrzymywało z miesiąc spokojnie, do 6 tygodni.
 
Ale co ciekawe, wszyscy już znamy objawy koronawirusa, jesteśmy z nimi tak obyci, że recytujemy je z marszu. Ale mam taką obserwację, że utrata węchu i smaku są tymi nadrzędnymi objawami, bo jeżeli jacyś znajomi wiedzieli, że ja już tę chorobę przeszłam, to jeżeli podejrzewali ją u siebie to to, o co pytali to jest to doświadczenie. I mam wrażenie, że w rozmowach z ludźmi, którzy podejrzewają u siebie zarażenie tą chorobą, to jest temat, o którym się rozmawia najczęściej. U tych, którzy też już przeszli to doświadczenie utraty węchu i smaku, takie bardzo radykalne, po prostu odcięcie jakbyś w ogóle nie miała tego, jest takim doświadczeniem chyba nadrzędnym. Bo przy przeziębieniu, grypie, też nas bolą plecy, też nam się chce spać, boli nas głowa, a tutaj jest taki objaw, który uderza nas totalnie. I kiedy dzielę się tym doświadczeniem z innymi to mówię, że to odcięcie jest takie, że ty po prostu wiesz, że to jest to. To się nie może równać, dla mnie przynajmniej nie równało się z przeziębieniem, bo mam też doświadczenie posiadania takiego kataru, że po prostu faktycznie nic nie czujesz i jak jesz to jest ci ciężko. Nie, to było zupełnie inne doświadczenie. To było odcięcie, jakbym ja w ogóle tych zmysłów nie miała, zupełnie. Że wiedziałam, że to jest to.
 
Dla mnie bardzo ciekawym procesem jedzenia w ogóle w tej chorobie jest to, że musisz być w domu. My musieliśmy być w domu, no i nasze dzieci też muszą zostać w mieszkaniu, więc ktoś musi cię zaopatrzyć w jedzenie. Nam zakupy robili Kuba i brat Jarka – Marek.
We mnie tutaj odzywa się natura kulturoznawczyni, bo to jest też ciekawy wątek, to znaczy: musisz kogoś poprosić o to, żeby ci zrobił zakupy, takie podstawowe, żeby kogoś nie obciążać. Co zjemy z podstawowych rzeczy? No bo przecież nie powiem komuś, że no wiesz, bo ja to bym zjadła może to, a może tamto, tylko się trzeba zmieścić na shortliście. Ser, pomidor, mleko, masło. To tak, jakby ktoś miał mnie ocenić na podstawie mojej listy zakupów albo że ktoś musi iść z mojego powodu do trzech sklepów a nie do jednego. No więc staraliśmy się te listy tak skoncentrować, żeby to dla tej osoby nie było problemem. I to trzeba tak zaplanować, że my musimy poczekać z jedzeniem aż ktoś nie przyniesie kolejnych zapasów, no bo przecież jak mi się coś zachce następnego dnia to nie poproszę kogoś o jedną tylko pierdołę. Więc żeby te zakupy były takim konkretem. I mam takie odkrycie, bo bardzo chciałam coś słodkiego, no i brat Jarka kupił nam ciastka z Lidla. I mi się ten smak takich maślanych ciastek z Lidla tak kojarzy dobrze! Jak już mi wszedł ten smak to ja je uwielbiam teraz. Ciastka maślane z Lidla – no wyśmienite! I one mi się też kojarzą z tym czasem. Po tym jak Marek je raz kupił, to potem jak Kuba nam robił zakupy to już dwie paczki musiał brać tych ciastek. Marek jest bardzo skrupulatny – jak nam kupował suszone śliwki i nie było tych, które były na liście, kupił jakieś inne, ale potem dzwonił do nas i pytał, czy na pewno te mogą być.
 
To dla mnie ciekawe, nowe doświadczenie. Bo z jednej strony to jest oczywiste – ktoś z twoich znajomych jest chory, chcesz mu pomóc. Ale z drugiej strony jest w tym dla mnie jakieś przekroczenie: że ja kogoś proszę o to, żeby nam zrobił zakupy. To jest taka podstawowa funkcja, którą sobie sama ogarniasz, ewentualnie z osobą, z którą żyjesz. No my wiemy, że te zakupy mamy robić, wiemy, co lubimy. A tu nagle trzeba zrobić komuś listę, żeby ci kupił to, co ty chcesz. A ponieważ to jest zupełnie obca osoba to trzeba bardzo dokładnie te składniki opisać – gdzie to można w sklepie znaleźć, obok czego to leży. My nie chodzimy do Lidla, ale ktoś, kto robił nam zakupy, miał tak łatwiej. Teraz zaczęliśmy z powodu tych ciastek.
 
Tagi: Brak tagów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola oznaczone są *